Szalony Zenek - 2009-12-05 23:20:37

ROZDZIAŁ 1: U SARDASA I W KHURINIS



Był zimny, deszczowy i słoneczny poranek. Owce ćwierkały, wróble beczały, słowem, wszystko było tak, jak być powinno. Gdy nagle niebieski promień pojawił się przy wieży mrocznego maga Sardasa. Oto przed jego wieżą, po miesiącach nieudanych prób, majątku wydanym na obiady na wynos, wskrzesił Bezimiennego, który nie do końca nie miał imienia, ale nie pamiętam jak się nazywał, więc pomińmy to. Nasz bohater wstał, wytrząsnął obuwie z odchodów zrobionych przez owcę pasącą się przed wieżą Sardasa i zadzwonił do drzwi. Usłyszał ze środka demoniczny śmiech. Drzwi się otworzyły (same), Bezimienny wszedł do środka pokoju pełnego kłębów czarnego dymu. Sardas patrzył na niego zezem rozbieżnym, po czym zaśmiał się demonicznie i rzekł:

- A więc to ty jesteś Bezimienny... muahahahahahahaha....
- A ty to Sardas?
- Taaak… muahahahahahahaaa…. – Sardas miał świetnie wyćwiczony złowieszczy śmiech, a echo spowodowane pustką i kamiennymi ścianami dodawało efektu
- A teraz mi wytłumacz jedną rzecz – ja już prawie sobie umarłem, gdy nagle poczułem mrowienie na całym ciele i znalazłem się TUTAJ!
- Tak… muahahahahaaa….
- Skończ z muahahowaniem i odpowiedz na moje pytanie!
- O nic nie pytałeś… muahahahahaaa…. Dobra! Starczy tych żartów! Słuchaj, jest sprawa. Masz iść do Khurinis to takie miasto znaleźć Lorda Hogana i zapytać się o Oko Vinnosa on powie że nie jesteś godny otrzymania wiadomości gdzie też ono jest wtedy będziesz musiał go poszukać a jak je znajdziesz to ci się bardzo przyda do zadania rozumiesz?- rzekł Sardas jednym tchem
- Yyy… prawie rozumiem. Nie rozumiem natomiast kilku istotnych rzeczy. Po co mi Oko Vinnosa, dlaczego mnie wskrzesiłeś, gdzie jest Khurunis, kim jest Lord Hogan i jak mam się zaciągnąć do straży miejskiej?
- Odpowiem po kolei – do pokonania smoków; żebyś uratował świat przed zagładą; niedaleko od mojej wieży; dowódcą sraladynów stacjonujących w Khurinis; nie mam pojęcia jak!
- No niech będzie. Ale mam tak wyruszyć bez niczego? Nie mógłbyś tej mojej zbroi wydobyć spod gruzów?
- Niestety! Wskrzeszanie działa tylko na ludziach umierających w straszliwej agonii… muahahaha… Ale ale! Możesz wziąć tą oto zbroję – Sardas podał Bezimiennemu coś, co nie raczej nie było zbroją
- To jest worek po mące. – rzekł Bezimienny – jak on ma mnie ochronić przed czymkolwiek?
- Poczekaj, zaraz ci coś pokażę… Abrakadabra, czary-mary, fiku-miku!!! – worek zmienił się w obdarte łachy – Aaaaj, nie dopracowałem jeszcze tego zaklęcia… miała być ciężka zbroja z magicznej rudy.
- Dobra, daj to – nasz bohater założył łachy, zaskakującą dopasowane – Mogę jeszcze wziąć coś z twojej wieży?
- Tak… tyle nie zaglądaj do tej skrzyni na pięterku, muahahahahahaha…
- Ani mi przez myśl nie przeszło grzebać w twojej skrzyni, ty stary perwersie… - odrzekł Bezimienny
- Też byś był perwersem, jakbyś mieszkał samotnie w takiej strasznej, zimnej wieży… Brrr… a pod nią jest cmentarz. Wiem, bo czasami mi zombie tu przychodzi do pokoju. A wyobraź sobie, że raz w kuchni siedział sobie na taborecie szkielet z łukiem! Podałem mu obiad i sobie poszedł... Na samą myśl robi mi się niedobrze, dziamgał w tej swojej kościstej paszczy i jak połykał, to wszystko spadało na podłogę!

- Ooo… no to ja się będę zbierał… - rzekł nasz bohater i przeszukał wieżę. Znalazł jedynie widły, zużyty zmywak i sznurek do prania. Wziął jedynie widły i oczywiście zajrzał do skrzyni Sardasa… tam było dużo… eee… rzeczy od lat 18 wzwyż… a jako, iż czytają to być może nieletni, nie będę się rozpisywał co było w owym kufrze. Tak czy inaczej – obawy przed pogłębiającym się zboczeństwem Sardasa zostały potwierdzone. Nasz bohater poszedł polną drogą naprzód. Zabił po drodze owcę, następnie zauważył wilka, któremu toczyła się piana z pyska, toteż czym prędzej przebił go na wylot. Wilk zaśmiał się szyderczo, po czym upadł i zdechł. Bezimienny wyjął widły (wyciągając nieco flaków). Musiał pomóc sobie butem, bo się zaplątały pomiędzy wątrobą a jelitem. Nareszcie udało mu się to i z widłami w rękach poszedł dalej. Po chwili zauważył jakiegoś człowieka stojącego przy schodach.

- Ty! Tak ty! W łachmanach, chodź no tutaj!
Bezimienny bez wahania wymierzył widłami i już miał pchnąć nimi do przodu, gdy facet powiedział:
- Czekaj! Nie przebijaj mnie! Nie zabijaj! Chodź za mną na górę, proszę!
- O nie! Ostatnio gdy poszedłem z kimś na górę, wyszedłem z podziurawionym ubraniem i kilkoma strzałami w brzuchu.
- No chodź!
- Nie!
- Proszę cię!... Yyy, koń mi umiera i… i nie wiem co zrobić!

- O… - Bezimienny zaczynał mieć wątpliwości, czy koleś rzeczywiście kłamie
Cóż było zrobić? Nasz bohater, trzymając widły w pogotowiu, rozglądając się jak tygrys szukający zdechłego zwierzątka, poszedł za kolesiem. Kiedy byli na górze, gość zaprowadził Bezimiennego przez jaskinię do jakiejś nory. Na "ścianach" wisiały ludzkie głowy, spod kupy siana zmieszanego z błotem wyszła świnia radośnie chrumkając, a za oknem nory ktoś kopał szpadlem doły. Człowiek powiedział:

- Zrzuć mi ten gnój z furmanki, a być może puszczę cię wolno!
I wtedy Bezimienny sobie uświadomił, z kim rozmawia… przyjrzał się dla pewności jeszcze raz twarzy nieznajomego, po czym spanikował.
- O nie! Ty jesteś Wujas Hendryk!!!
- Tak, to ja! WYWAL GNÓJ!
Wujas Hendryk – chodzą pogłoski, iż człowiek ten był niezwyciężonym dowódcą armii orków. Wreszcie zginął od zatrutej strzały sraladyna. Jeden z orkowych szamanów wskrzesił swego dowódcę, niestety Hendryk na zawsze stał się brudnym, tępym farmerem. Nasz bohater znał sposób na jego pokonanie... Jednak sposób ten mógł spowodować śmierć całej Martyny, Bezimienny jednak nie chciał wywalać gnoju. Zaryzykował więc, przywołując na myśl słowa z legendy.
- Dość tego wujasie! Chcesz to poczuć na swym ryju?!- powiedział nasz bohater wskazując na kostkę mydła, z niewiadomych przyczyn znajdujących się w jego kieszeni
- O, nie! Nieeeee!!! Idź precz, idź precz!!! Czosnek! CZOSNEK!!! WON! ZOSTAW MNIEEE!!!

Bezimienny podszedł do wyjścia i w najmniej oczekiwanym momencie rzucił mydłem w Heńdka. Ten zaczął skwierczeć i parować, krzycząc przy tym i wijąc się jakby opętał go Buliar, a nasz bohater biegł tak, że o mało co nie wykopał nogami dołu w ziemi. I tak oto nad całą Martynę wyleciał gigantyczny obłok cuchnący nawozem naturalnym. Jednak stała się rzecz straszna, Bezimienny nie przewidział tego - z nieba zaczął padać... gnój. Szybko więc pobiegł do pierwszego domu, gdzie jakaś baba smażyła mięso na spalonej patelni.

- Czego tu szukasz? Odejdź! –rzekła baba smażąc
- Uciekałem przed gnojem.
- Coooo? Przed gnojem się nie ucieka! Gnój to najlepsza przyprawa do spalonego mięsa ze spalonej patelni! Daje taki… taki… taki naturalny posmak raju!
- To smacznego, bo właśnie pada z nieba.
- Hahaha! Gnój pada z nieba, hahaha… O W MORDE, FAKTYCZNIE PADA Z NIEBA!
Baba wybiegła, a nasz bohater wyjrzał przez okno chaty. Jakiś farmer i kilku rolników łapali gnój na co tylko się dało. Baba szybko wyjęła garnek z za pazuchy i poszła pomóc mężowi i kolegom. A Bezimienny siedział i siedział, chciał przeczekać ten dziwny deszcz. Nagle poczuł ciepło i ostry smród.
- O nieeeeee.... głupia baba zostawiła mięso na patelni!
Prawie cały dom zajął się ogniem. Bezimienny wybiegł poodparzany, ale szybko zawrócił gdy dostał zapleśniałym gównem w oko. Z deszczu pod rynnę. W domu było z 1000000*C.
- ŁAAA CO ROBIĆ?! - panikował Bezimienny i wtedy właśnie pojawiły się... kłęby czarnego dymu.
- KHY KHY EKHY!!! ŁEEEECH KHY!!! BARANIE CO ZROBIŁEŚ?! - darł się Sardas w przerwach między odkasływaniem
- To nie ja to Brunhilda!

Wtedy Sardas wyjrzał przez okno i zaczął sypać jakieś pogróżki do tej baby.
- Przez ciebie ten człowiek mógł nie pokonać smoków! Jak mogłaś… Ja ci dam! Niech cię dosięgnie gniew Buliara!… - syczał złowrogo
Dół jego szaty zaczął się palić. Bezimienny starał się delikatnie przekazać Sardasowi, że płonie, ale ten wpatrywał się w Brunhildę. Kiedy szata spaliła się do gaci oprzytomniał, spojrzał w dół, zapiszczał jak dziewczynka i wskoczył za fotel.

- Mamo wstydzę się!
- Żałosne… - pomyślał Bezimienny i zauważył na ścianie gaśnicę. Ugasił cały dom, szatę Sardasa, po czym wyrzucił przyrząd przez okno, zabijając jednego z farmerów headshotem. Wszyscy zatrzymali się w miejscu (głupia baba stała na rolniku, który stał na Rybałcie), popatrzyli chwilę na Bezimiennego i martwego farmera, po czym machnęli rękami i zaczęli znowu zbierać nawóz naturalny. Nasz bohater wlazł do izby obok, otworzył skrzynię i wyjął z niej strój farmera i wino, które wypił na miejscu. Tak uzbrojony w roboczą kufajkę, spodnie i filce ruszył do Khurinis, nie zapominając po drodze wziąć swoich widełek. Kiedy był na skrzyżowaniu, zauważył kolesia siedzącego na ławeczce. Potrząsnął go, ale nic to nie dało, więc wydarł się:
- RATUNKU! ORKI MNIE GONIĄ!!
Facet zerwał się na równe nogi ze złamanym do połowy sztyletem w ręku. Biegał to tu, to tam, wreszcie biegając krzyknął do Bezimiennego:
- GDZIE?! GDZIE TE ORKI?! Aha! Już wiem!
I pobiegł gdzieś na wschód. Nasz bohater odprowadził go wzrokiem, po czym ruszył w stronę mostku. Zauważył dwóch strażników. Kiedy podszedł bliżej, jeden z nich spojrzał na niego i wyciągnął miecz.
- Stój! W imieniu Lorda Hogana, Lorda Andrzeja i Lorda Voldemorta - stój! Stój! STÓÓÓJ!!!!!
- Przecież stoję!!! - rzekł zgodnie z prawdą Bezimienny
- To dobrze, bardzo dobrze- rzekł strażnik, chowając miecz – ostatnimi czasy zrobiło się tu niebezpiecznie. Ciągłe napady bandytów, gwałcicieli i tak dalej… Ale czego chcesz?
- Wpuść mnie do miasta!


Strażnik chwilę postał w miejscu, po czym chciał usiąść na krześle i pomyśleć, czy wpuścić obcego, czy też wypędzić go. Niestety, krzesła nie było, więc z krzykiem spadł z mostka w rów wykopany pod nim, łamiąc obie nogi i skręcając obydwie kostki. Drugi strażnik tymczasem w skupieniu układał pasjansa z dwóch kart (dwójki pik i asa pik) na taborecie. Nasz bohater bez problemu wszedł do miasta. Spojrzał za siebie ciągle idąc, dumny ze swej przebiegłości, gdy nagle wpadł na jakiegoś pana w srebrnym wdzianku.

- Stój, nieznajomy! - rzekł nieznajomy
- Co?
- Stój, nieznajomy! - powtórzył nieznajomy
- Aha, no, stoję. Czym mogę służyć?
- Niczym, oto prawa tego miasta: (Bezimienny ziewnął) Zabrania się wchodzenia z widłami - rzekł i wymownie spojrzał na broń przybysza.

Podniósł rękę, po czym telekinezą chwycił widły. Bezimienny dosiadł widły, tak jak czarownice miotły. Leciał więc na widłach, a Lot bin Haren (jedyny arab w służbie Lorda Hogana) starał się go z nich zrzucić. Na próżno - nasz bohater był już bardzo zżyty z owym narzędziem rolniczym i nie chciał go oddać bez walki - Ech... - westchnął sraladyn i puścił widełki - po raz pierwszy w życiu ktoś postawił się mojemu potężnemu
zaklęciu. Zwykle puszczają je po około dwóch sekundach. Jak cię zwą, nieznajomy?

- Zwą mnie Bezimienny, co prawda mam jakieś imię, ale nie wiem jakie.

Sraladyn klęknął więc i złożył ręce (czyli po prostu wyglądał tak, jakby się modlił). Pochylił głowę przed Bezimiennym… w momencie jednak ją podniósł i wstał, karcąc się w myślach.

- Wybacz, nie wiem co mnie skłoniło do tego skłonu… A więc czego chcesz?
- Miastu zagraża banda smoków i muszę powiedzieć o tym Lordowi Hoganowi.
- Smoki! Te pradawne istoty! – spytał bin Haren
- Zaraz, zaraz! To nie twoja kwestia! Masz mnie wyśmiać debilu!
- O faktycznie! Smoki?! Ha ha! Niestety, ale na razie nie zostaniesz dopuszczony do Lorda Hogana, Znajdź pracę, albo coś. Ja muszę iść

załatwić superarcyważną sprawę. I jeśli jeszcze raz zaczniesz komuś opowiadać brednie o smokach, to powyrywam ci paznokcie i zęby! – rzekł arab, po czym odszedł.
Bezimienny wzdrygnął się, po czym postanowił spróbować u strażników bramy do górnego miasta.

- Ekhem… - chrząknął Bezimienny, strażnicy byli jednak zbyt zajęci graniem w pokera żeby go usłyszeć – EKHEM!!!
- AAAA! O Vinnosie! Ale mnie przestraszyłeś! Przez ciebie wyleciały mi karty, a miałem karetę asów!
- Co miałeś? A zresztą nieważne…
- WAŻNE! Gramy o ważną rzecz! Przegrany będzie musiał popełnić samobójstwo!
- Aha. Wpuścicie mnie?
- Oooooo nie, żebyś nam podeptał karty? Nic z tego!
- Nie podepczę wam kart!
- Nic z tego! – odrzekł drugi strażnik – nie przejdziesz tędy. Chyba, że zdobędziesz UCZCIWĄ pracę, zostaniesz strażnikiem, magiem ognia

albo, brr... – wstrząsnął się - najemnikiem. Wtedy nie będziemy mieli wyjścia i przestawimy stół.
Faktycznie nie było zbyt dużego przejścia, bo sraladyni ustawili stół dokładnie pośrodku wejścia.
Cóż było robić? Nasz bohater zawrócił. Zobaczył jakiegoś starszego jegomościa tnącego piłą szafkę.

- Hej, czemu tniesz tą szafkę?

Pan spojrzał na Bezimiennego jak na wariata. Po chwili jednak odwrócił powoli głowę w lewo, na szafkę. Wydarł się tak, że Sardas upuścił buteleczkę ze swoim nowym wynalazkiem – nawozem dla koni, który rzekomo miał zwiększyć ich szybkość. Teraz to Sardas się wydarł, jednak jego okrzyk został zagłuszony przez staromodne, wilgotne skały jego wieży. Człowiek ze złamanym sztyletem szybko uciekł z jego wieży, do której niechcący wszedł szukając orków. Mag obudził jednak demona, z którym to stoczył długą, zwycięską walkę w bierki, przez co wygrał umowę z potworem i ten musiał się wyprowadzić z domu Sardasa. Stolarz rzucił piłą o mało co nie obcinając głowy kowalowi, który zaklął
szpetnie. Usiadł na ławce i złapał się za głowę.

- Wiesz ile ja robiłem tą szafkę?!
- Eem... z tego co widzę to nie jest jakaś zaawansowana technika... stawiam na pół godziny!
- Cholera zgadłeś. A tak przy okazji, jestem Thorbiel, ale znajomi mówią na mnie Thorbacz. A więc w czym mogę ci pomóc panie...? - spojrzał pytająco na Bezimiennego
- Panie?... – spytał nasz bohater niepewnie. Nikt nigdy tak do niego nie powiedział.
- Tak. Więc w czym pomóc panie Panie?
- Yyy… Chcę pracować!
- Gdzie? - spytał zaskoczony Thorbiel
- Nie wiem, a gdzie tu można pracować?
- Nooo na przykład u mnie. Ale za darmo, bo nie mam kasy. Ten przeklęty Sonar…
- Daruj sobie! - powiedział Bezimienny, wzruszył ramionami i już chciał odejść, gdy poczuł na ramieniu rękę.
- Zaczekaj... zrób coś dla mnie.
- A co będę z tego miał?
- Wstawię się za tobą u innego mistrza! - rzekł Thorbiel
- A po jakie licho?
- Musisz mieć poparcie co najmniej 9 mistrzów. U nas jednak tylu nie ma, więc wystarczy ci 3 mistrzów.
- No dobra, zgoda. Co mam zrobić?
- Przynieś mi takie widły jak ty masz! - rzekł Thorbiel – zawsze o nich marzyłem, ale jak prosiłem ojca o nie pod choinkę, to mi kupował takie plastikowe widły na baterie.
- Noooo… niech będzie, to chyba nawet uczciwe.

Odwrócił się na pięcie i sprintem pobiegł do Rybałta. Wokoło leżał gnój (dziwna sprawa, że tylko na tą farmę spadł… prawdopodobnie pola te były namagnesowane drewnem, przez co ściągały nawóz i inne artykuły rolnicze).Bezimienny rozejrzał się. Nikogo nie było w pobliżu, wszyscy siedzieli w domu i jedli przyprawione, spalone mięso, więc pobiegł do stojących nieopodal wideł. Wreszcie chwycił je w rękę i zaczął uciekać do miasta z nieprawdopodobną prędkością. Dotarł do bramy, przeskoczył nad połamanym strażnikiem, któremu lekarze wkładali nogi w gips i wyrżnął się potykając o taboret. Cały pasjans z dwóch kart się rozsypał. Układający go strażnik jeszcze przez chwilę patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą leżały karty, po czym nagle wstał i ryknął niczym rozwścieczony lew. Obejrzał się w lewo, potem w prawo, z jego nozdrzy buchała para. Wreszcie opadł na ziemię i zaczął płakać. Bezimienny tymczasem szedł dalej, tamując krwotok z lewej nogi. Wreszcie zobaczył Thorbiela, ale wpadł na genialny plan. Z jego rany mógł zrobić świetną historię, dzięki czemu stolarz uważałby go za odważnego i skorego do poświęceń...

- O żesz w mordę… ledwo to przeżyłem! Orkowie zaatakowali wcześniej niż sądziliśmy, całe szczęście, że tam byłem. Przepędziłem ich z
powrotem do Górniczej Kotliny. Gdyby nie to, nikt by nie przeżył tego ataku! Było ich tam ze sto milionów!
Thorbiel słuchał tej opowieści z zainteresowaniem, po czym powiedział:
- Naprawdę? Bo jak dla mnie to po prostu bałeś się, żeby cię jaki farmer nie zobaczył i biegłeś tak szybko, że rozwaliłeś sobie nogę o taboret stojący przed bramą. Ale oczywiście mogę się mylić bohaterze! A teraz powiedz, masz dla mnie widły?
- Jasne, że mam, oto one!
Thorbenowi oczy się zaświeciły na różowo. Wziął widły do ręki i wydał z siebie złowieszczy śmiech, takie grube BUAHAHAHAHAHAHA z echem. Podniósł widły do góry. Strzelił w nie piorun. Bezimienny spojrzał z otwartą gębą najpierw na widły, a potem na kupkę popiołu.
- Miałeś mi dać pozwolenie na pracę! NIECH TO LICHO PORWIE!!! - rzekł zdenerwowany. Jego prośba została usłuchana. Pod popiołem zrobiła się dziura i wielka, czerwona ręka wciągnęła resztki Thorbiela do otchłani piekieł. Widły pozostały jednak nietknięte, co wydawało się dość osobliwe. Bo czy widły mogą przetrzymać walnięcie piorunem? Bezimienny postanowił tą sprawę zbadać. Wobec tego poszedł szukać jakiegoś inteligenta. Wreszcie zobaczył jegomościa w długiej, niebieskiej sukience czytającego właśnie "...i wtedy Buliar sprawił, że było ciemno. Ale Ananas bał się ciemności i włączył światło. Buliar, w swej złośliwości znowu sprawił ciemność. Wtedy Vinnos stworzył słońce oraz księżyc i zakupił osłonkę na włącznik od światła!". Podszedł do niego i rzekł:
- Witaj, o najinteligentniejszy z najinteligentniejszych. Twa wiedza zdaje się świecić niczym słońce na niebie! Czuję się przy tobie niczym nic nie warty głupiec. Zdajesz się rozwiewać ciemnotę swą aurą mądrości…
No dobra, nie powiedział tak. Naprawdę to zaczął rozmowę w następujący sposób:
-Fajna spódniczka, z ryniacza?
Svetras, bo tak się nazywał ów ekscentryk, spojrzał na Bezimiennego z ukosa. Popatrzył chwilę w jego oczy, po czym rzekł:
- Dziękuję ci w imieniu Ananasa! W czym mogę pomóc synu?
- TATA?! - nie zaczaił Bezimienny
- Gdzie?! - wrzasnął Svetras rozglądając się na boki. Wreszcie pojął o co chodziło Bezimiennu – Jestem sługą Ananasa, synu. A "synu" dlatego, że nigdy nie będziesz miał wiedzy tak rozległej jak ja. Więc po cóż przeszkadzasz mi w głoszeniu dobrej, a czasami i niedobrej nowiny?
- Co? Przecież i tak codziennie mówisz to samo. Słuchaj, mam małe pytanie.
- Zaczekaj, synku! To będzie cię kosztowało.
- Ale ja nie mam pieniędzy! - rzekł Bezimienny
- Nie chcę pieniędzy. Chcę abyś zrobił dla mnie małą przysługę.
- No.. dobra, ale tylko wtedy, jeśli mi odpowiesz na pytanie.
Svetras patrzył chwilę z szacunkiem dla przebiegłej riposty naszego bohatera. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy na urzędowy, po czym rzekł:
- Dobra, niech ci już będzie. Więc pytaj, młodzieńcze drogi.
- Otóż ukradłem… eeee…. pożyczyłem bez pytania widły od pewnego farmera, ale on by mi na pewno je pożyczył! Miałem je zanieść stolarzowi. Dałem mu je, podniósł je w górę, i z nieba strzelił piorun. Ze stolarza została kupka popiołu, którą zabrał diabeł, a widły pozostały nietknięte. Jak to wytłumaczysz?
Svetras stał chwilę milczał, po czym rzekł:
- Twa opowieść wydaje się nieprawdopodobna, ale nie wyczuwam, byś próbował mnie okłamać. Wobec tego pokaż mi te widły.
Cała ludność, znudzona, słuchająca kazania po raz tysięczny, teraz zamieniła się w słuch. Wreszcie Svetras obejrzał je dokładnie i powiedział:
- Niesamowite... chłopcze, czy ty wiesz, co TO, to, to co tu widzisz przed sobą, o to to jest?!
- Eee... widły? - spytał niepewnie nasz bohater
- Tak, racja. Ale jakie widły... Te widły to… Widły Przeznaczenia… Powstały z superatomowej rudy, za czasów króla Robaka I. Nikt nie jest w stanie ich złamać, a ten, kto je ma w posiadaniu, może nimi czarować. Legenda mówi, że pewien ork został zaprzężony do ciągnięcia maszyny wydobywającej rudy. Kiedy jeden ze strażników dźgnął go widłami, ten wezwał na pomoc Buliara. Bóg zła mu pomógł, zabijając strażnika. Część jego boskiej mocy została jednak przelana do broni zabójcy. To jest jednak zbyt wysoka magia dla takiego pachołka jak ty. Musisz się dostać do klasztoru magów ognia. Tam wielmożny arcymag arcymagów Prorokar powie ci, co z nimi zrobić. Teraz idź!
Bezimienny już miał odejść, gdy ktoś złapał go mocno za kark. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył twarz Svetrasa, który powiedział:
- Idioto! Wiesz jak tam dojść chociaż?!
- Nie.
- No tak, znowu wszystko muszę robić sam... - rzekł Svetras zniecierpliwiony
- Że niby co?! Przecież to ja idę do klasztoru, nie ty!
- Tak, ale nie wiesz jak tam dojść. Kurde, ja też nie wiem. Więc mamy problem.
- A mapa? - spytał się nasz bohater
Svetras podniósł palec do góry w geście świetnego pomysłu.
- Już wiem! Mapa! Musisz mieć mapę głupcze! Wiesz chociaż gdzie dostać mapę?
- U kartografa?
Svetras chwilę zmarszczył brwi w wyrazie głębokiego zamyślenia, po czym rzekł z triumfem:
- Musisz iść do kartografa! Tępa u ciebie głowa. Bratim. Tak ma na imię, zapamiętaj - Bratim. B-R-A-T-I-M. - przeliterował na koniec jak małemu dziecku.
Bezimiennemu cierpliwość się definitywnie skończyła.
- Zamknij się ty kupo smoczego łajna!!! – wykrzyczał z groźnym wyrazem twarzy
Svetra upadł na kolana, zasłonił się jak przed uderzeniem i spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa, po czym drżącą ze strachu ręką podał widły.
- I jeszcze jedno – rzekł nasz bohater – pewien mag mówił mi o smokach. To może być prawda?
- Ale co ci mówił o smokach? – powiedział Svetras, czyszcząc spód szaty z piasku.
- Że zaatakują Khurinis czy jakoś tak.
- Wielkie nieba! A więc miałem rację! Wygrałem zakład!!!
- Że co?
- Nic nic… idź już, idź!

Nasz bohater ruszył w stronę portu, gdzie rzekomo mieszkał kartograf. Kiedy już był w porcie, zobaczył jakiegoś krótko obciętego faceta z kolczykiem w nosie. Bezimienny chciał go zignorować, jak zresztą wszystkich, ale niestety nie udało się. Twardziel zastąpił mu drogę.

- Jestem Noe. Dawaj kasę, albo pogadamy inaczej!
- Pogadajmy inaczej - rzekł Bezimienny
Noe był najwyraźniej zaskoczony odpowiedzią. Stanął z na wpół otwartą gębą i myślał, co odpowiedzieć. W końcu dał za wygraną i puścił naszego bohatera wolno. Ten był po raz kolejny tak dumny ze swej przebiegłości, że jakimś cudem od razu odnalazł tabliczkę z napisem "KARTOGRAFIA S.A.". Wszedł do środka i zobaczył jakiegoś łysego dziadka.
- Dziadku?...
- ZAMKNIĘTE. PROSIMY PRZYJŚĆ JUTRO! - powiedział bezzębny dziadek. A jako, że nie miał ANI JEDNEGO zęba, cała broda i pół domu było w jego ślinie. Nasz bohater wyszedł szybciutko i zaklął pod nosem. Jednak coś przykuło jego uwagę, a mianowicie tabliczka przed domem tuż obok - "BRATIM - KARTOGRAF".
- Gdzie ja do cholery wlazłem przed chwilą... - pomyślał Bezimienny i obejrzał się, jednak tego domu już nie było. Nie przejmując się tym zapukał do pozłacanych drzwi kołatką wykonaną z prawdziwie czystego i nieskazitelnego diamentu. Otworzyło mu jakaś stara baba.
- Zdrastwujcie, pażałsta! Nazywam się Żona Bratima! Co podać?!
- Yy… właściwie to chciałem kupić mapę u pani męża…
- A daaaać tam! Nu, to włazaj!
Nasz bohater chrąchnął i splunął na próg dla dodania sobie odwagi. Wszedł do środka i... zemdliło go. „O tak, to ten typowy swąd wody z mydłem, brr” – pomyślał Bezimienny.
- Ciebie też zemglyło? – spytał babsztyl – Mąż kazoł mi się umyć, to sie umyłom.
- Znam ten ból – powiedział Bezimienny współczująco.

Babina zaprowadziła go do biura Bratima, zapukała i uciekła prędko (a przynajmniej tak szybko, jak mogła w rozwalonych laczkach, wielokrotnie zbijanych gwoździami). Bezimienny obejrzał się, ale już jej nie widział - zniknęła gdzieś w błyszczącym labiryncie z antycznymi zbrojami i obrazami. Nasz bohater usłyszał ruch za drzwiami. Nagle ktoś z całej siły walnął drzwiami otwierając je. Bratim stał z naładowaną kuszą w ręku i celował w Bezimiennego. Wycedził przez zęby:

- Aha.. przyznaj się... śledzisz mnie... ty... ty i ta twoja zgraja łotrów... niech was dosięgnie gniew Vinnosa!!!
Nasz bohater chwilę tępo patrzył, próbując zajarzyć o co chodzi. Wreszcie zdobył się na kilka słów:
- Nie! Chciałem kupić mapę.
Bratim szybko schował kuszę do kabury i objął Bezimiennego ramieniem jak dobrego kumpla. Śmiejąc się donośnie wprowadził gościa do pokoju i wskazał mu fotel okryty aksamitnym jedwabiem. On sam usiadł za swym biurem i rzekł:
- Haha! Pozwoliłem sobie na taki ee… żarcik! Czego sobie pan życzy?

Nasz bohater nigdy nie słyszał, by ktokolwiek nazywał go "pan" (nawet przed wrzuceniem za barierę dzieci wołały go na różne sposoby, np. "e! ch**u!" albo "te, skur****nu"… no, co prawda Thorbiel do niego powiedział „pan”, ale Bezimienny nie zwrócił na to zbyt większej uwagi). Toteż nie wiedział, jak się zachować, więc tym razem postanowił odpłacić tym samym, a nawet spróbować być milszym (może kartograf sprzeda mu
taniej mapę?):

- Proszę pana, ja chciałem panie Bratimie kupić mapę, która mnie doprowadzi do klasztoru proszę drogiego i najmilszego pana, mieszkającego ze starą babą jako swoją żoną, wobec czego pana heteroseksualnego (choć może nie do końca, patrząc na pana żonkę), prawdopodobnie pana nieobrzezanego, chociaż to proszę pana tylko domyślenia, pana zapewne pochodzącego ze Związku Radzieckiego, ale drogi pa...
- MÓW CZEGO CHCESZ!
- Chcę mapę do klasztoru! I nie krzycz na mnie! Bo zobaczysz! Ja ci dam!
Bratim wysłuchał Bezimiennego, wyglądał na baaaardzo zniecierpliwionego. Wysunął szufladę z biurka, która pierdutnęła na podłogę.
- Cholera...
Wyjął stamtąd kilkanaście rulonów, rozłożył je na biurku i rzekł:
- To kilka map prowadzących od miejsca mego zamieszkania do klasztoru. To, proszę pana, jest wersja platynowa, na pergaminowanym pozłacanym papierze. Kosztuje jedynie 200 bryłek rudy, czyli około 2000 sztuk złota.
- Ee... a coś tańszego?
Kartograf wyglądał na ubawionego.
- Hmm, coś tańszego, nie stać pana, haha... mam tutaj za pół sztuki złota mapkę na spalonym papierze. Jednak ostrożnie, proszę jej nie dotykać, bo się skruszy!
- Panie! Na co mi taka mapa, skoro nie można jej dotknąć?! - rzekł wnerwiony Bezimienny
- No chciałeś pan tańszą to masz!
- Ale bez przesady!!!
Bratim spojrzał na ruloniki. Pomyślał chwilę. Wreszcie spytał:
- A po co panu ta mapa? Pan mi na księdza nie wyglądasz...
- Mam ważną sprawę do arcymaga arcymagów, Prorokara. Chodzi o widły z superatomowej rudy.

Kartograf wstał szybko zza biurka i odskoczył pod ścianę. Wyjrzał za okno. Zasłonił złote żaluzje, po czym zamknął drzwi szafirowym kluczem. Wreszcie nachylił się nad Bezimiennym i powiedział ledwo dosłyszalnie:

- Czy ty wiesz, że za te widły pół Khurinis mogłoby ci poderżnąć gardło?? Te widełki są potężniejsze od samego Dziuriziela... masz tu mapę calutkiej Martyny, na jedwabno-poduszkowo-diamentowo-złoto-srebrno-niezniszczalnym papierze... gratis z GPS-em. Ale pod jednym warunkiem. Zanieś ten list do arcymaga. Będzie wiedział o co chodzi - z tymi słowami wręczył Bezimiennemu zapieczętowaną kartkę. Wreszcie go odprowadził do wyjścia, dając na drogę worek najlepszej kiełbasy czosnkowej oraz skrzynkę samogonu. Jednak nie było to zbyt wygodne, by nieść aż do klasztoru, toteż dodał Bezimiennemu konia i wóz. Załadowali razem prowiant i nasz bohater odjechał, mijając po drodze płaczącego strażnika oraz jego siedzącego na wózku inwalidzkim kompana...

KONIEC 1 ROZDZIAŁU

Znalezione na jeja.pl ;]

przegrywanie kaset vhs łódz Квартира Бишкек skup samochodów serock czanf3 goksitzarnowiec